niedziela, 19 kwietnia 2009

Sakramentalne Miłoszierdzie

Mam ochotę zacząć dość mało oryginalnie i stwierdzić, że dawno nic nie napisałem, choć wydarzenia tego niewątpliwie się domagały. Bo jak że można by przemilczeć najważniejsze wydarzenie jakim jest Zmartwychwstanie Chrystusa i poświęcone temu Święta Paschalne? Hy… widać można przemilczeć skoro to zrobiłem… Na usprawiedliwienie mogę tylko mieć fakt, że komentarz, czy nawet najgłębsza i najtrafniejsza refleksja dotycząca tego wydarzenia do zbawienia nie jest konieczna w odróżnieniu do tego wydarzenia, czyli faktu pokonania śmierci poprzez Zmartwychwstanie, bez którego obyć się nie możemy.

No może trochę zamotałem, ale sens jest taki, że jakoś bardziej byłem ostatnio zaabsorbowany owymi istotnymi wydarzeniami, niż komentowaniem ich na ब्लोगु.

Oczywiście gdzieś pomiędzy postem a wielkanocnym karnawałem można by się zatrzymać jeszcze na wielu wydarzeniach, wspomnę tylko dość istotne i nie tylko sentymentalne spotkanie z przyjaciółmi z Tygodnika Powszechnego, czy też moją pierwszą w życiu dyskotekę ;) -w tej drugiej kwestii polecam odwiedzenie strony: www.pjw.org.pl , poświęconej temu wydarzeniu.

Pozwolę sobie pozostawić jednak wszystkie te wydarzenia Na boku, gdyż niewątpliwie ustępują one przed dzisiejszym świętem Niedzieli Miłosierdzia Bożego.

Miłosierdzie ma to do siebie, że wciąż jest przez nas wielką niezgłębioną tajemnicą i dlatego zawsze warto się nad nim pochylić. Zresztą myślę, że jeśli komuś zdawało by się, że wszystko już Na jego temat powiedziano, i jego świadomość już zgłębiła ów wątek, to… mogę go zapewnić, że o Bożym Miłosierdziu jeszcze nic nie wie, a co najwyżej skompletował sobie wizję własnego wyobrażenia tego co miłosierdziem nazywa.

Zresztą myślę, że z tym Miłosierdziem to my w Kościele mamy sporo problemu. Oj przed Faustynom to wszystko było prostsze. Popularna ówcześnie interpretacja ewangelii, która łatwo pomijała głębie przypowieści o Synu Marnotrawnym, dość wygodnie poukładała wizje „Boga Sprawiedliwego”, który przyjdzie na raz jeszcze po to aby się z nami policzyć… Przed Miłosierdziem mamy zresztą w naszym Kościele wiele strachu, no bo jak tu je pogodzić z ową sprawiedliwością? Z prawdą o grzechu? Czy zwyczajnie jak ustrzec się naiwnej jego interpretacji w myśl zasady, że „jeśli Bóg jest Miłosierny to wszystko mogę czynić, gdyż mi wszystko przebaczy”. W całym tym domorosłym teologicznym zamieszaniu oczywiście górę biorą nasze życiowe doświadczenia, które najłatwiej mogli byśmy scharakteryzować stwierdzeniem, że brak w nich głębokiego doświadczenia miłosierdzia i miłości międzyludzkiej. A skoro tej nie doświadczyliśmy, to miłość którą powinniśmy doświadczyć od Stwórcy łatwo będziemy interpretowali na wzór naszych własnych wyobrażeń, kompleksów i małostkowości.

Nie przypadkowo w dzisiejszej Ewangelii Chrystus mówi do swoich uczniów, że komu odpuszczą grzechy tym będą odpuszczone, czyli jednym słowem ustanawia sakrament pokuty i pojednania. Może warto zadać sobie pytanie na ile konfesjonał kojarzy się nam z Bogiem Miłosiernym a na ile z Bożym Sądem. Jestem przekonany, że w tym zjawisku powszechnego niezrozumienia sakramentu spowiedzi tkwi głębszy problem niezrozumienia Boga i Jego Miłosierdzia. Czyż nie jest tak, że właśnie paradoksalnie w imię Miłosierdzia Bożego człowiek zaczyna odrzucać sakrament – znak Jego Miłosierdzia, którym jest spowiedź?

Oczywiście bierze się to z całkowitego niezrozumienia czym spowiedź jest. Odważę się nawet postawić dość ostrą tezę, że spowiedź w naszym lokalno-Polskim Kościele jest chora. I to często chora podwójnie! Z jednej strony często szybka lakoniczna i niedbała, luba nawet być może (sic!) upokarzająca od strony spowiednika, z drugiej strony niedbała, powierzchowna i traktowana egoistyczno – prawnie przez penitenta. Co do pierwszego to warto przypomnieć, że nie tylko mamy prawo i obowiązek wybierać sobie dobrych spowiedników, ale ponadto warto się za nich modlić…

Co do drugiego to wiele by pisać…

Niektórzy księża cieszą się dość naiwnie, że przed świąteczne kolejki do konfesjonałów świadczą o żywotności naszego polskiego Kościoła. Cóż powinienem się chyba już przyzwyczaić, że to co jednych cieszy mnie często smuci… bo jak że cieszyć się z tego, że nasze owce trafiają przed kratki konfesjonału po długich miesiącach życia bez przystępowania do Komunii Świętej? I to o zgrozo często lekceważąc ją nie mając grzechu ciężkiego? Jakże się cieszyć z tego, że klękają przed kratkami konfesjonału, jak przed trybunałem sądowym, przymuszeni jedynie okolicznością świąt, kartką do podpisu czy śmiercią osoby bliskiej? Przecież oni nie są w stanie w ten sposób dostrzec Chrystusa miłosiernego w tym sakramencie, przecież oni czekają tylko Na mechaniczne odpuszczenie grzechów w celu uzyskania dobrego samopoczucia a nie głębi spotkania z Ojcem, który tęskni za nas i wypatruje każdego dnia.

Zdaję sobie sprawę, że moje pisanie może spotkać się ze „świętym” oburzeniem prawdopodobnie równoznacznym z niezrozumieniem moich tez. Nie sposób jednak prześwietlić i ukazać ich w kilku zdaniach w ramach komentarza blogowego. Dla pewnego potwierdzenia mojej diagnozy mam ochotę jeszcze włożyć kil w mrowisko, i zapytać czy mój drogi czytelniku zastanawiałeś się żad tym, że przeciętny „Polak katolik” nie jest wstanie rozróżnić grzechu ciężkiego od lekkiego?, że ludzie katechizowani przez szereg lat w naszych szkołach nie wiedzą czym jest grzech ciężki? …a skoro tak, to czy możemy mówić o jakimkolwiek przeżyciu sakramentu który właśnie od grzechu ciężkiego ma nas uwolnić?

Ufam że te kilka zdań nie wprowadziły zamętu, ani nie wywołały oburzenia, a jedynie zatrzymały nad tajemnicą poznawania tego który jest pełnią Miłosierdzia. Bo czy nie trzeba zacząć pojmowanie tej tajemnicy od uświadomienia sobie, że nie wiele jeszcze Na jej temat wiemy?