sobota, 31 grudnia 2011

Smakowanie Boga



Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki
Pasterze pospiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu.
A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali.
Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu.
A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. (...) (Łk 2, 16-20)
Doprawdy musieli pasterze zadziwiać wszystkich, którzy słyszeli ich opowieści. Wszak opowiadali o światłości niebieskiej, zastępach anielskich i zapowiadanym Mesjaszu. Zaś w Betlejem można było zobaczyć jedynie zwyczajną ziemską rzeczywistość. Trzeba wielkiej wiary, aby w tej pospolitej codzienności dostrzec samego Boga. 
Sztuki patrzenia oczyma wiary uczy nas dzisiaj Maryja, która wszystko zachowywała i rozważała w swoim sercu. Ona nie przesądza, nie poucza o zwiastowaniu, czy zbawczej misji swego Syna. Maryja w swojej pokorze jest świadoma, że jeszcze nie wszystko może pojąć, że wciąż uczy się dostrzegania działania Boga.
Stając na początku Nowego Roku. Czasu kolejnych planów i zmian. Może raz jeszcze powinniśmy spojrzeć na wydarzenia w Betlejem. Na czas od którego wszystko się rozpoczęło. Co prawda opis narodzenia Chrystusa, jest nam teoretycznie dobrze znany i mogło by się wydawać, że wszystko już wiemy. Że nie ma co się nad nim zatrzymywać. Należy co najwyżej wielbić Boga wraz z pasterzami. Tańczyć i wykrzykiwać z radości, że Bóg się narodził.
Dziwnym jest jednak, iż ów taniec jakoś nam nie wychodzi. A chętniej niż  o Narodzeniu Boga rozprawiamy o polityce i kryzysie ekonomicznym. Dlatego raz jeszcze spójrzmy na niemowlę w żłobie, które nie znalazło się w tym miejscu z przypadku. Zdumiejmy się faktem, iż Bóg daje nam siebie do jedzenia.  Mamy smakować Jego obecność i Jego Słowo. On chce byśmy spożywali Jego Ciało, które dał nam za pokarm. 
Trzeba wiele pokory, aby wejść do stajni, pochylić się i jeść. Trzeba dużej odwagi, aby dostrzec swoje ograniczenia i poczuć, głód samego Boga. Po prostu potrzeba świeżego spojrzenia na siebie i otaczający nas świat, oraz mocnej wiary w Jego obecność w naszym codziennym, zwyczajnym życiu.
  ks. Arkadiusz Lechowski


niedziela, 25 grudnia 2011

Na tym świecie, nie z tego świata


Boże Narodzenie
W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta.

Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna.

Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.         
(Łk 2 1-7)
Rozpoczynając opis narodzenia Jezusa, Ewangelista wspomina spis ludności, który miał odbyć się za czasów Cezara Augusta. Celem tej wzmianki jest nie tylko  umiejscowienie narodzin Chrystusa w jakichś konkretnych ramach czasowych. Autor przede wszystkim chce, abyśmy mogli zachwycić się tą prawdą, że Bóg stał się człowiekiem i zamieszkał wśród nas. Będąc Panem tego świata, przychodzi nie z tego świata, jednakże tym światem nie gardzi. On się w ten świat wpisał, dając się zapisać w powszechnym spisie ludności. Staje się jednym z nas, wpisując się we wszystkie struktury społeczne, administracyjne i polityczne.
Ukazując tą uległość Boga względem naszego świata, Ewangelista Łukasz nie pozostawia  jednak złudzeń co do misji Chrystusa. Przeciwstawiając Jego królowanie, czasom panowania Cezara Augusta, który zasłynął wprowadzeniem pokoju militarnego w cesarstwie, Ewangelista podkreśla, że Chrystus nie jest Mesjaszem politycznym. Nie będzie naprawiał struktur administracyjnych, czy gospodarczych. Nie jest On rewolucjonistą społecznym. Jego Pokój przekracza granice i ramy tego świata.
Jezus przyszedł w konkretnym czasie i rodzie Dawida. Przyszedł jednak nie tylko do jednego pokolenia czy narodu. Stając się człowiekiem, utożsamił się z każdym z nas,  z naszymi radościami, nadziejami, smutkami i trwogami. On daje nam alternatywę, która niejednokrotnie przekracza nasze oczekiwania, gdyż nie odnosi się do dostatniego życia na tym świecie, ale do zbawienia w wieczności.
   ks. Arkadiusz Lechowski

sobota, 17 grudnia 2011

Być sługą wolności


Czwarta Niedziela Adwentu
(...) anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. (...)
Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od Niej anioł. (por.Łk 1, 26nn)
Maryja wyrażając swoją zgodę, na wypełnienie się Słowa Pana, nazywa siebie służebnicą. Określenie to nie jest jakimś teoretycznym i grzecznościowym zwrotem. Maryja prawdziwie wyraża swoją wolę całkowitego przynależenia do Boga i staje się Jego niewolnicą. Ta postawa powinna stać się jednoznacznym wskazaniem drogi naszego postępowania. Nie można bowiem prawdziwie przyjąć Słowa Bożego, nie będąc na jego usługach.
Mylił by się jednak ten, kto by sądził, że chrześcijaństwo jest religią niewolników. Wręcz przeciwnie. To do wolności wyswobodził nas Chrystus i chce byśmy wolnymi pozostali. Z szacunku do naszej wolności, Bóg nigdy jej nie narusza. Szanuje ją nawet wówczas kiedy przychodzi do nas z wyzwoleniem. Chce byśmy świadomie zgodzili się na przyjęcie Jego daru. Dlatego musimy stać się Jego sługami -”niewolnikami wolności”. 
Chrystus przypomina nam, że wymiar bycia sługą rozgrywa się również w relacjach międzyludzkich. On jako Król i Mesjasz, sam „przyszedł na świat nie po to aby mu służono, lecz aby samemu służyć”. Tylko bowiem Stając się autentycznym „sługą Boga”, możemy cieszyć się prawdziwą wolnością. 
Służba jest zatem, naszym chrześcijańskim obowiązkiem. Powinniśmy każdego dnia zadawać sobie pytanie komu służymy?  Bogu, czy też sobie, własnym ambicjom i ideologiom? Czy naszą postawą służby prawdziwie wskazujemy na Chrystusa, czy też swoją próżnością zasłaniamy  Jego rzeczywisty majestat?
Z oczywistych przyczyn, pytanie to w sposób szczególny powinno zabrzmieć w naszej wspólnocie Kościoła. Winniśmy siebie pytać, czy inni rozpoznają w nas „sługi”, czy tych, którzy domagają się aby im służono? 
Czy jesteśmy prawdziwie wolni, czy wolność innych ograniczamy?
ks. Arkadiusz Lechowski

niedziela, 11 grudnia 2011

Świadectwo Słowa



Trzecia Niedziela Adwentu

(...) Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłany aby zaświadczyć o Światłości. (...)
Jan im tak odpowiedział: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u sandała”. (por. J 1)
W czasach św. Jana Chrzciciela, wypowiadane słowo miało wielką moc.  Było bowiem ono bardzo konkretnie powiązane z ludzkim życiem. Dlatego oznajmiona przez Jana prawda dotycząca posłannictwa Jezusa, to zdecydowanie coś więcej, niż tylko słowny komunikat. Jan decydując się na danie słownego świadectwa o Mesjaszu, wiedział, że temu świadectwu musi podporządkować całe swoje życie i własnym życiem je poświadczyć.
Jan czyni tak nie z poczucia jakiejś wyjątkowości własnej osoby. Nie czuje się On prorokiem, ani nadzwyczajnym posłańcem.  Jego  świadectwo wypływa z poczucia wewnętrznej powinności. Jan sam spotkał Chrystusa i to spotkanie przynagliło go do zaświadczenia o Królestwie Bożym.
Świadectwo wypowiadane przez Jana Chrzciciela kierowane jest również dzisiaj do nas. Jednakże, czy to słowo przyjmiemy i poznamy „Tego, który pośród nas stoi”, zależy od nas samych. 
Powinniśmy jednak pamiętać, że przyjęcie i poznanie Słowa, zobowiązuje i powinno przynaglać nas do zaświadczenia o nim również całym naszym życiem
ks. Arkadiusz Lechowski

czwartek, 8 grudnia 2011


Artykuł został opublikowany na portalu Klubu Tygodnika Powszechnego: www.klubtygodnika.pl 


O istocie i potrzebie prowadzenia dialogu międzypokoleniowego z udziałem Kościoła, wydaje się, że przekonywać nikogo nie potrzeba. Wystarczy bowiem przejrzeć dokumenty soborowe lub wsłuchać się w głos błogosławionego Jana Pawła II. Jego dialogi z okna na Franciszkańskiej wrosły już do klasyki ulubionych cytatów medialnych. Natomiast wysiłek związany z przemierzaniem świata i prowadzeniem dialogu z młodymi w ramach Światowych Dni Młodzieży wydają się oczywistą wskazówką dla Kościoła. Warto jednak zadać pytanie: czy tę lekcję zadaną przez Papieża Polaka wystarczająco odrobiliśmy w polskim Kościele? Co powinniśmy uczynić, by wypełnić zadanie dialogu wypływające z przesłania Ewangelii?
Aby odpowiedzieć na pierwsze pytanie warto wysłuchać jakie odczucie prowadzonego przez Kościół dialogu mają ci, których ów dialog ma dotyczyć. Na potrzebę takiego oglądu przeprowadziłem krótką ankietę, którą rozesłałem drogą mailową do młodych osób czynnie zaangażowanych w życie Kościoła. Pomimo, iż jest to niewielki procent tych, z którymi ten dialog powinien być prowadzony, warto przyjrzeć się spostrzeżeniom tych młodych ludzi. Fakt świadomego doświadczenia Kościoła przez moich rozmówców sprawił, iż już na pierwszy rzut oka można było odczuć pewne ich zmieszanie. Trudno było im pojąć o jaki dialog chodzi? Z jakim Kościołem? Przecież oni na co dzień czują się członkami tego Kościoła. Dialog natomiast prowadzą pomiędzy sobą. Wśród przyjaciół, którzy do tego samego Kościoła należą. Natomiast kwestia możliwości prowadzenia dialogu z Kościołem hierarchicznym nie leży w ich centrum zainteresowania. Dzieje się tak nie z powodu ich obojętności, ale z braku osobistego doświadczenia takiego dialogu. Dla nich Kościół to przede wszystkim wspólnota.
Zastanawiające jest, że osoby ankietowane wskazały, iż w razie potrzeby były by wstanie znaleźć jakiegoś księdza, który mógłby ich wysłuchać. Przy czym najczęściej nie był by to katecheta, ani ksiądz pracujący w ich parafii. Z kilkudziesięciu ankietowanych, tylko zaledwie kilka osób przyznało, że znalazło miejsce we własnej parafii. Pozostali szukają w innych parafiach, środowiskach i duszpasterstwach. Nierzadko są to poszukiwania dość intensywne. Jedna z osób przyznała, że „znalezienie miejsca dialogu w Kościele zajęło jej szereg lat. Doszła przy tym do przekonania, że w parafiach, nie ma przestrzeni na dialog i są one co najwyżej „miejscem praktyk religijnych”.
Warto raz jeszcze podkreślić, że krytyczne spojrzenia moich rozmówców, którzy zauważają, że: „Kościół w ogóle nie podejmuje dialogu, daje natomiast tylko nakazy i wytyczne”, nie pochodzą od sympatyków Ruchu Palikota, ale od osób mocno z tym Kościołem związanych. Owszem, ich zaangażowanie w życie Kościoła pokazuje, że dialog we wspólnocie jest możliwy i na jakimś szczeblu się odbywa. Prawdą jest również, że wielu młodych, tych do których z pytaniami nie dotarłem, podchodzi do Kościoła z całkowitą obojętnością. Nie interesuje ich dialog, gdyż sami nie chcą słuchać. Ale również często ci sami młodzi ludzie, odrzucający przesłanie Kościoła, odczuwają olbrzymią potrzebę bycia wysłuchanymi. Pomimo własnych oporów względem Kościoła, czują się jak owce niemające pasterza, gdyż wciąż brakuje przestrzeni, aby mogli być zauważeni i usłyszani przez Kościół. A przecież wysłuchanie tych młodych ludzi, wcale nie musi być przyznaniem im racji. Z pewnością jest jednak niezbędne aby w ogóle ich zrozumieć i rozpocząć jakikolwiek dialog.
To niezrozumienie młodego pokolenia tworzy przeróżne absurdalne pomysły duszpasterskie, które nijak mają się do potrzeb i rzeczywistości. Pamiętam jak niedawno opowiadano mi o podjętej decyzji dotyczącej rozbudowy jednego z kościołów. Stało się to na prośbę miejscowego biskupa, który tłumaczył to dobrem parafian, gdyż wokół świątyni powstało nowe osiedle. Mój rozmówca zauważył jednak, że owszem osiedle powstało, ale ludzi w kościele nie przybyło. Jest to osiedle zamieszkałe, przez młode małżeństwa. Borykające się w codziennym zabieganiu nie tylko z trudnościami utrzymania domu, ale również z niełatwym zadaniem wychowania swoich małych dzieci. Pomysł utworzenia parafialnego przedszkola został jednak odrzucony, gdyż trzeba przecież rozbudować świątynię. Wciąż pozostaje jednak pytanie dla kogo?
Wielu młodych ludzi podkreśla, że swoją świadomą obecność w Kościele, rozpoczeli poprzez udział w organizowanych spotkaniach typu: Lednica, Taize, czy Światowe Dni Młodzieży. Potwierdza to ks. bp Andrzej Czaja mówiąc, że tegoroczne Światowe Dni Młodzieży, które odbyły się w Madrycie, „były szczególnym czasem korzystania z powszechnie danego nam chrześcijanom charyzmatu budowania wspólnoty wierzących”.* Natomiast ks. bp Krzysztof Nitkiewicz wyraził przekonanie, że „ci młodzi, którzy byli w Madrycie będą dobrym zaczynem” parafialnych duszpasterstw młodzieży. Pozostaje mieć nadzieję, że w swoich parafiach odnajdą oni przestrzeń do wspólnotowego pogłębiania wiary.
Ciesząc się z wielu owoców tegorocznych Światowych Dni Młodzieży, niektórzy jednak zauważają również, pewne dziwne zjawisko, dotyczące zaangażowania się w tego typu spotkania Kościoła hierarchicznego. Chociaż polska młodzież stanowi jedną z najliczniejszych grup uczestniczących w Światowych Dniach Młodzieży, to polscy biskupi pozostają tam niemal niezauważeni. Jak bowiem zestawić 14 przedstawicieli polskiego episkopatu z ponad 70 biskupami francuskimi? O biskupach niemieckich i włoskich już nie wspominając. Oczywiście nie chodzi tylko o samo formalne uczestnictwo w spotkaniu, ale również o formę „bycia z młodymi”. Przyznam, że dość pouczającym doświadczeniem było dla mnie spostrzeżenie jak moi młodzi towarzysze entuzjastycznie reagowali na biskupów francuskich, którzy razem z nimi jedli obiad w formie pikniku. Natomiast o śpiących na salach gimnastycznych biskupach niemieckich zaczęły krążyć plotki, że są pewnie jakimiś „przebierańcami”. Bo jakże biskup może spać na karimacie? A jakoś widać, że mógł. Paradoksalnie wcale autorytetu mu to nie pomniejszyło, a wręcz przeciwnie, dopiero wówczas stawał się dla tych młodych, bardziej wiarygodnym świadkiem Ewangelii. Oczywiście nie wymagam od naszych hierarchów spania na podłodze, ani brania kąpieli w zimnej wodzie, aczkolwiek dobrze by było, gdyby na tego typu spotkaniach byli bardziej uchwytni, bo wówczas mogą się łatwiej wsłuchać w głos tych młodych pielgrzymów.
Ta obecność biskupów wśród młodych wydaje się niezbędna. Komunikowanie się za pomocą niezrozumiałych listów pasterskich budzi co najwyżej obojętne wzruszenie ramion. Urządzane natomiast bizantyjskie celebry, przypominające występy bractwa kurkowego pochody w kanonickich i prałackich szatach, trącą zwykłą komedią i oderwaniem od rzeczywistości. Żeby prowadzić z kimś dialog, to trzeba kogoś poznać. wsłuchać się w jego problemy i bolączki. Tradycyjnie rozdawane przez biskupów kolorowe obrazki, choćby były z wizerunkiem samego bł. Jana Pawła II, nie są wstanie zastąpić prawdziwego spotkania i szczerej rozmowy.
Myślę, że wśród księży i biskupów wciąż funkcjonuje stereotyp, że ci młodzi, których nie widać w kościele, kiedyś na starość do niego powrócą. Otóż jeśli nie doświadczą obecności Chrystusa i wspólnoty w Kościele -nie powrócą. Będą szukali własnych dróg i pomysłów na jesień swojego życia. To my dzisiaj, budujemy przyszłość Kościoła i to co dzisiaj zasiejemy inni będą zbierali w przyszłości. Jeśli nie wsłuchamy się w głos młodych. Jeśli nie zrozumiemy ich problemów, próżno szukać nie tylko dialogu, ale również niemożliwym jest zbudowanie autentycznej wspólnoty ludzi wierzących, czyli Kościoła.
* Wypowiedzi ks. bp A. Czaji i ks. bp. K. Nitkiewicza pochodzą z wywiadów udzielonych dla Radia Watykańskiego

Artykuł został opublikowany na portalu Klubu Tygodnika Powszechnego: www.klubtygodnika.pl 

W ramach tematu: „Kościół: wspólnota bez dialogu?” 
polecamy następujące artykuły:


poniedziałek, 5 grudnia 2011

Kościół – wspólnota bez dialogu?


Tekst pochodzi z portalu Klubu Tygodnika Powszechnego:  www.klubtygodnika.pl
Ostatnimi czasy dialog w Kościele kojarzył nam się głównie z ekumenizmem, czy otwartością na inne religie tudzież niewierzących. I choć byli w Kościele i ci, którzy zwracali uwagę na problemy z dialogiem wewnątrz wspólnoty, to jednak dopiero ostatnie wydarzenia przyczyniły się do pewnego otrzeźwienia.
Także kluby „Tygodnika Powszechnego” postanowiły przybliżyć się do wspomnianego tematu stawiając, podczas spotkań klubowych, szereg pytań związanych z umiejętnością prowadzenia rozmowy wewnątrz wspólnoty Kościoła. Owocem tych działań, obok kolejnych, zaplanowanych spotkań, jest niniejsza publikacja.
Przede wszystkim uwagę należy zwrócić na wywiad z abp. Henrykiem Muszyńskim – człowiekiem, w którego życiu dialog praktycznie od zawsze zajmował kluczowe miejsce. Prymas Senior opowiada w rozmowie o własnych zmaganiach z dialogiem i, korzystając z własnego doświadczenia oraz licznych dokumentów kościelnych, tłumaczy jak ten dialog wyglądać powinien. Odnosi się również krytycznie do sposobu w jaki potraktowany przez swoich przełożonych został ks. Adam Boniecki.
Zachęcamy do lektury ankiety, w której o potrzebie dialogu w Kościele wypowiadają się młodzi ludzie. Zadaliśmy im następujące pytanie: „Czy odczuwasz potrzebę dialogu w Kościele i czy Kościół potrafi ją zaspokoić?”. Ich oceny czasem bywają srogie, ale też nie brakuje w ich głosach nadziei: „Wierzę, że głos nawet tych najmniejszych, w tym i mój, i wszystkich innych członków Kościoła, jest potrzebny we wspólnym, katolickim poszukiwaniu Prawdy”. To tylko jeden z przykładów. Z wnioskami wyciągniętymi z ankiety przez równie młodą redaktorkę naszego portalu zapoznać można się tutaj. Polecamy też artykuł ks. Arkadiusza Lechowskiego, który podjął kwestię młodzieży z nieco innej perspektywy.
W czasach problemów z dialogiem interesującym przykładem prowadzenia polemiki na łonie Kościoła są listy bp. Karola Wojtyły i Jerzego Turowicza. Nawiązuje do nich dr Paweł Stachowiak, który przeanalizował wnikliwie owe listy i przywołuje jako przykład jedną z polemik z lat 60., która narodziła się pomiędzy biskupem krakowskim a redaktorem „Tygodnika Powszechnego”.
Abp Muszyński w udzielonym nam wywiadzie wielokrotnie powołuje się na kilka kluczowych dokumentów kościelnych, które, jak sam stwierdza, wystarczy tylko wprowadzić w życie. Próbę analizy ich przydatności podejmuje Łukasz Dulęba w tekście „Dialog to nie dialogolatria”. Natomiast o Kościele swoich marzeń i wymaganiach, jakie powinniśmy wszyscy wobec siebie stawiać pisze Hubert Rabiega. Do stawiania na dialog zachęca nas też ks. prof. Andrzej Perzyński.
Serdecznie zapraszamy więc Państwa do lektury. Mamy nadzieję, że nasza publikacja przyczyni się do pogłębienia i rozwoju dialogu, nie tylko wewnątrz Kościoła.

W ramach tematu: „Kościół: wspólnota bez dialogu?” polecamy następujące artykuły:

sobota, 3 grudnia 2011

Przyjdź Panie!




Druga Niedziela Adwentu
Głos wołającego na pustyni: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”.  Wystąpił Jan Chrzciciel [...]  i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy. [...] 
I tak głosił: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyka u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym. (por. Mk 1, 1-8)
Jan Chrzciciel wzywa nas, byśmy zrobili wszystko, aby przyspieszyć nadejście Pana. Mamy przygotować Jemu drogę naszego życia. Wyprostować wszystkie jej zawiłości i wyrównać wszelkie wyboje. Po to, aby Pan mógł nadejść!
W tym Janowym wezwaniu możemy odczuć nutę grozy. Może ono nawet budzić lęk czy niechęć. Jej źródłem jest nie tylko groza zagłady świata na końcu świata, ale również nasz obraz Boga. Boimy się przecież, że  Sędzia wzywając nas do nawrócenia, mógłby rozliczyć nas z dotychczasowych poczynań, jak również zabrać wiele doczesnych radości.
Kluczem do zrozumienia tego prorockiego wezwania, jest niewątpliwie, uświadomienie sobie nie tyle Bożej potęgi, co naszej ludzkiej niedoli. Naszych trudów, zmagań, upadków, słabości i nieszczęść. Niepowodzeń tych materialnych jak i duchowych. Dopiero wówczas bowiem będziemy  mogli zapragnąć autentycznego wybawiciela. Pana który wydrze nas z naszej codziennej niedoli. On bowiem jest Dobrym Pasterzem, który „jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie”. (Iz 40, 11) 
Dopiero kiedy prawdziwie rozpoznamy dobroć Pana będziemy mogli z pokojem serca patrzeć na czasy ostateczne, kiedy nastanie „nowa ziemia i nowe niebo” (2 P 3, 13). I z radością zawołamy Marana tha! 
ks. Arkadiusz Lechowski