czwartek, 1 stycznia 2009

Chrześcijański stół

                Tradycją Spotkań Europejskich jest świąteczny obiad u rodzin zamieszkujących parafie, która przyjmuje pielgrzymów. 

Myślę, że my Polacy w sposób szczególny możemy się uczyć w ten sposób „sztuki świętowania”. Tego samego świętowania, które było udziałem pierwszych chrześcijan, zasiadających do uczty będącej przedłużeniem stołu eucharystycznego. Niestety w naszej kulturze nie zawsze potrafimy do takiego przedłużenia – kontynuacji dojrzeć. Warto przypatrzyć się wielu przyjęciom weselnym, chrzcielnym, czy komunijnym. Warto spytać siebie czy nasz rodzinny obiad niedzielny jest wyrazem ewangelicznej komunii?

Nie wiem gdzie szukać przyczyn naszej postawy, nie wiem nawet czy oto chodzi by ich szukać? Warto jednak zachwycić się postawą wielu kościołów lokalnych, w których widać tętniącą życiem wspólnotę parafialną. Obserwując dzisiejszą Liturgię Eucharystyczną, w, której uczestniczył miejscowy biskup, zadawałem sobie sprawę, że niejeden nasz liturgista nie dotrwałby na niej do końca, a następnie w mądry sobie sposób rzucał gromy na upadek liturgii poprzez zbyt swobodne jej przeżywanie. Ale ta swoboda nie była pozbawiona przecież głębi, nie była ona także równoznaczna z jakimś lekceważeniem, ale raczej stanowiła wyraz wolności i zaufania Dzieci Bożych do miłującego Ojca. Osobiście, życzę sobie i wielu rodzimym księżom jak i biskupom takiej wrażliwości na drugiego człowieka, jaką mogłem obserwować w postawie belgijskich duchownych. Życzę takiego przeżywania obecności Boga, jakiego byłem uczestnikiem w czasie tej świątecznej Eucharystii.

Może właśnie to jest klucz do odnalezienia wspólnoty kościoła, aby w wolności i zaufaniu podejść do Eucharystii, aby z niej czerpiąc móc zasiąść w duchu Ewangelii do naszych rodzinnych stołów, które staną się jej przedłużeniem – kontynuacją.

                A nasze parafie staną się w końcu miejscem, gdzie będzie można spotkać dobroć serca, zaufanie i obecność Boga. Miejscem przyjaźni, w których okazuje się troskę najsłabszym. (por. list br. Aloisa z Kenii na 2009r.)

1 komentarz:

dana pisze...

Wierzyć w Boga, a kochać Go - to wielka różnica. Myślę, że człowiek, który tylko wierzy przede wszystkim odczuwa strach przed karą, jaka może spotkać za postępowanie niezgodne z dekalogiem, a jego dobre uczynki będą próbą zebrania jakiejś liczby argumentów na czas Wielkiej Konfrontacji. Tutaj walka ze złem jest czymś w rodzaju dbania o własny wizerunek.

W tej samej walce inne będą motywy tego, który kocha: pragnienie nierozczarowania. Zaś dobro, które uczyni nie będzie wynikiem matematycznych spekulacji nad liczbą plusów i minusów na ostatecznych szalach.

Przypuszczam, że to niewłaściwe (przez pryzmat bojaźni) postrzeganie Boga jest jednym z powodów przyjętego przeżywania Liturgii. Wszak jeśli jakaś niesubordynacja miałaby "kosztować" wieczność, to lepiej się nie narażać.