niedziela, 27 lutego 2011

Zbytnie troski tego świata.

Komentarz niedzielny

Iz 49,14-15 Ps 62 1 Kor 4,1-5 Mt 6,24-3

Malowniczy fragment, o liliach polnych, ptakach niebieskich i mamonie, jest tak piękny, że często go podziwiamy i cytujemy. Równocześnie nierzadko traktowany jest on przez nas, jako zbyt idealistyczny i niechętnie przyjmujemy go, jako nakaz skierowany bezpośrednio do nas samych. Owszem, może kiedyś, dwa tysiące lat temu, kiedy ludzie żyli niejednokrotnie w namiotach, czy pod gołym niebem. Może wówczas było możliwe do zastosowania owa idea w życiu codziennym, ale dzisiaj? Dzisiaj mamy do opłacenia rachunki za prąd i gaz. Trzeba zapłacić, za czynsz i czesne. Wypadałoby odłożyć trochę grosza na edukacje dzieci i na „pogodną jesień”, której i tak nikt nie wie czy w ogóle dożyje… no, ale trzeba, wypadałoby coś odłożyć. Ewangeliczne „nie troszczyć się”, zdaje się być zbyt piękne by było prawdziwe. Oczywiście, że jest piękne i wszyscy potakujemy głowami na znak aprobaty, ale przecież nie zaprzeczymy, iż jest również niemal nierealne. Szczególnie w naszych czasach.

Myślę, że właśnie tutaj powinniśmy uświadomić sobie uniwersalność Ewangelicznego przesłania. Nawet tego najbardziej radykalnego. Współcześni Chrystusowi wcale nie byli w lepszej sytuacji od nas. Może nie martwili się, że przyjdzie komornik, lub przedstawiciel firmy windykacyjnej upinający się za nieopłacony rachunek telefoniczny. Jednakże podobne rachunki, cła, dziesięciny byli zmuszeni nieustannie płacić. Im również były potrzebne pieniądze, aby móc normalnie żyć i się rozwijać. „Mamona” była niezbędna, aby zachować wolność i nie stać się „przedmiotem” transakcji na targu niewolników. Aby coś znaczyć, trzeba było, co nieco mieć. Wcale niełatwa polityczno-gospodarcza pozycja Izraelitów zmuszonych do regularnego opłacania rzymskich urzędników nie stała się pretekstem do zmniejszenia radykalizmu Ewangelicznego. Również dzisiaj nasza sytuacja nie może być usprawiedliwieniem, w uchylaniu się od wypełniania tychże wymogów Ewangelii.

Niewątpliwie istotą przyjęcia Słowa Bożego jest jego dogłębne zrozumienie. Łatwo było by komuś pomyśleć, że zostaliśmy wezwani do „pogardy materii”. Do jakiejś nieodpowiedzialnej i naiwnej beztroski. Wszak mamy się o nic nie martwić, nie przejmować, jak lilie i ptaki. Oczywistym jest, iż taka interpretacja słów Chrystusa nie wiele ma wspólnego z rzeczywistością Ewangelii. W oryginalnym tekście greckim autor używa rdzenia: „merimnein”, co znaczy „troszczyć się”, „przejmować się”, „być podnieconym”. Nie jest to jednak obojętność, którą określało się pojęciem „apatia”. Dobrym zabiegiem językowym w przetłumaczeniu owego zwrotu na język polski jest dodanie członu „zbytnio”. Mamy, zatem się „zbytnio nie troszczyć”. Natomiast nie mamy być obojętni. Chrystus nie proponuje nam jakiejś stoickiej obojętności. Nie wzywa do budowania hipisowskich komun. Nie wysyła na zasiłek dla bezrobotnych. Wręcz przeciwnie chce byśmy byli pracowici jak ptaki i lilie polne.

Tę relacje do świata materii łatwiej nam jest zrozumieć wczytując się w słowa konkluzji dzisiejszej Ewangelii: „Starajcie się najpierw o królestwo Boga i Jego sprawiedliwość” (Mt 6). Zatem Przede wszystkim powinniśmy zadbać o odpowiednią hierarchię wartości. Powinniśmy wiedzieć, że celem jest „królestwo Boże i Jego sprawiedliwość”, a wszystko inne tylko środkiem pomocnym do osiągnięcia tego celu. Wiemy, że w praktyce te relacje się gdzieś gubią, że choć istotą miała być „ewangelizacja”, to najważniejszą troską stają się środki potrzebne do jej przeprowadzenie. Choć celem miało być wychowanie dzieci, to istotą staje się nasza praca, która przecież, miała być jedynie pomocna do osiągnięcia na tę edukację odpowiednich finansów.

Takie uwikłania są naszą codziennością. Były również codziennością współczesnych Chrystusowi. Dlatego przypomina On nam, że nie można służyć „Bogu i Mamonie”, ale „Mamona” powinna służyć nam, byśmy mogli służyć Bogu i pełniej wypełniać Jego wolę.

Brak komentarzy: